Wczoraj odszedł Krzysztof Kolberger.
Był wybitnym aktorem, a ostatnio patrzono na niego też, przez pryzmat jego walki z chorobą nowotworową.
Odkrył ją u siebie przypadkiem. Ok. 20 lat temu, kiedy to jego siostra zmagała się z rakiem, lekarz prowadzący ją, poprosił Krzysztofa Kolbergera o profilaktyczne przebadanie się. Niestety, okazało się, że i on ma w sobie "obcego", który w jego przypadku zaatakował nerkę. Była operacja, chemia, naświetlania. Rak, jednak nie dał za wygraną i pojawiły się przerzuty na wątrobę. Walka trwała, a aktor nigdy się nie poddał. I paradoksalnie, to nie rak spowodował jego odejście, bowiem przyczyną śmierci Krzysztofa Kolbergera była niewydolność krążenia.
Serce nie wytrzymało.
Krzysztof Kolberger grał w teatrze i w filmach. Dla mnie był przede wszystkim aktorem teatralnym. Tym, z teatru żywego i z tego realizowanego w telewizji. Usiłowałam znaleźć w sieci ślady tej jego działalności i niestety wiele nie znalazłam. Ostatnio łączono go głównie z patetycznymi uroczystościami: świeckimi i kościelnymi, do udziału, w których był zapraszany.
A ja cudowny głos Krzysztofa Kolbergera wolę podziwiać, kiedy interpretuje Tuwima, Lechonia, Puszkina czy Staffa. Gdzieś przeczytałam, że ważnym dla niego wierszem był "Walc" Miłosza, ale nie znalazałam tej jego interpretacji.
Szkoda, że już odszedł.
Krzysztof Kolberger recytuje wiersz Staffa, pt. "Po latach":