Nasza scena polityczna jest bezideowa. To wiadomo, ale jeśli partie nie zachowują już nawet pozorów własnej odrębności, to wtedy pachnie "ściekiem".
Platforma swój skład polityczny początkowo opierała na ludziach z dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego, części Unii Wolności, /może/ nowej "Solidarności", jak i tych, którym blisko było do Andrzeja Olechowskiego. Nie był to twór jednorodny, ale wspólnie deklarowano liberalizm, który miał być łącznikiem.
Szybko - jednak - okazało się, że partia jest mocno elastyczna i potrafi "zaśpiewać" tak prawicowo, jak i lewicowo - czyli dla każdego, coś miłego, a liberalizm pozostał - często - tylko w deklaracjach. To się długo sprawdzało, bo też konkurencja popełniała - i jest tak wciąż - jeszcze więcej błędów, niż Platforma.
Bywało, że do Platformy - mimo wszystko - partii najbardziej przewidywalnej i kierującej się największą dozą rozsądku, przechodzili politycy z innych ugrupowań politycznych, gdy w swych partiach-matkach zaczynali się dusić, bądź nie mogli dogadać się ze swym dotychczasowym koleżeństwem lub kierownictwem - od prawa do lewa.
I tak, dla mnie np. kuriozalną sytuacją było przejście do Platformy pani Kluzik-Rostkowskiej, w końcu b. szefowej - prezydenckiej - kampanii wyborczej Jarosława Kaczyńskiego. Taka szybka zmiana "orientacji" u tej pani, to był zwykły konformizm, ale ze strony Platformy - jak dla mnie - zupełnie nieczytelny przekaz. To samo czułam, gdy przygarnięto Bartosza Arłukowicza, którego postrzegałam - wręcz - jako lewaka, w rodzaju Piotra Ikonowicza. A PO go przygarnęła, mimo, iż znane były jego awanturki z SDPL, jak i związki parlamentarne z SLD. To były zgrzyty trudne do łyknięcia.
Ale tamto to pikuś, w porównaniu z uśmiechami Platformy do Romana Giertycha. I jeśli teraz nie ma on z partią formalnych związków i został tylko wynajęty - jako adwokat - do obrony dobrego imienia syna premiera, to i tak czuje się niesmak. I mając w pamięci poprzednie przejścia do Platformy, nasuwają się tu słowa piosenki: "bo to się zwykle, tak zaczyna". A przypomnę też, że jeszcze całkiem niedawno Roman Giertych był określany przez polityków Platformy /jak i niektórych publicystów z nią sympatyzujących/, jako neofaszysta. Stał wtedy na czele Wszechpolaków oraz Ligi Polskich Rodzin.
Pamiętam również, święte oburzenie /i słuszne/, gdy Giertych został wicepremierem oraz ministrem edukacji, w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Jak i to, że chciał dzieciaki umundurować, a także, iż miał problemy, gdy pytano go o lektury szkolne, a on nie potrafił prawidłowo dopasować autorów, do ich dzieł literackich. To było żenujące.
A dziś, ponieważ ma bronić syna premiera i odgraża się, iż wiele wie na temat, jak funkcjonował rząd Jarosława Kaczyńskiego, nagle dla niektórych - całkiem niedawno jego wrogów politycznych - stał się: wyjątkowo skutecznym adwokatem oraz człowiekiem zdolnym do ewolucji politycznej. I podobno: mało jest tak wybitnych ludzi w Polsce, którzy chcieliby się włączyć w politykę. No ludzie...
A co na to Roman Giertych? Cóż: Platforma już nie jest dla niego "ciamciaramcią". Teraz - wg Romana Giertycha - nie ma w Polsce lepszej partii politycznej, niż PO. Normalnie, ewolucja.
Jeśli Platforma będzie chciała wejść w kolejny - polityczny - układ "uczuciowy", a szczególnie z tym politykiem - po przejściach - to może zaliczyć duży odpływ elektoratu. Radzę się zastanowić, czy warto...