Kiedy wczoraj jechałam przez moje miasto, to aż trudno było uwierzyć, jak wiele drzew zostało powalonych przez ostatnią wichurę, połączoną z burzą i ścianą deszczu, lejącego się z nieba.
Już doniesienia z Poznania dawały do myślenia, więc szybko doładowałam smartfona i wzięłam kąpiel, bo kto wie...
No i nadciągnął kataklizm, również nad moje osiedle. Zrobiło się ciemno, a po chwili ostro zaczęło wiać i lać. Z niepokojem patrzyłam na moje drzewa ogrodowe, bo zginały się potwornie. Rozpętała się też burza, która była jednostajna i "bucząca". Nagle huk i trzask, to jeden z moich iglaków został trafiony piorunem /nie przełamał się, ale mocno wygiął i póki co stoi, może odbije w górę/. No i prąd padł na osiedlu /dopiero po kilku godzinach został znów włączony/. Wiało grozą.
Gdy się skończyło, to okazało się, że oprócz prądu nie ma też wody /i nie było jej do rana/. Zasięg w smartfonie rwał się, a mobilnego internetu nie było wcale. Ot, technika.
Ale cóż, inni - w innych rejonach - mieli gorzej, bo odfruwały im całe dachy i rozsypywały się mury domów. Cud, że była tylko jedna ofiara śmiertelna.
I teraz należałoby oczekiwać solidarności z tymi, którzy ponieśli największe straty. I nie tylko od rządu, bo ten opracował już plan pomocy, ale może też od tych, którzy chcieli - politycznie - coś ugrać na nieszczęściu innych, boć przecież biedni nie są, więc mogliby wysupłać trochę od siebie, jak i namówić swoich przyjaciół z bogatego polskiego Kościoła, w tym dobrze odżywionych biskupów czy o.Dyrektora /pomógłby wreszcie ludziom, miast wyciągać wciąż rękę... na swoje "dzieła", w tym kościelny koszmarek architektoniczny/. Mógłby stać się cud.