Zakończył się 40 Festiwal Filmowy w Gdyni. Nagrodę główną - Złote Lwy - zdobyła Małgorzata Szumowska, reżyserka i producentka filmu "Body/Ciało".
Ostatni dzień Festiwalu, to też tragiczna - prawdopodobnie samobójcza - śmierć reżysera Marcina Wrony, twórcy m.in. "Demona", który to film brał również udział w konkursie festiwalowym.
Siłą rzeczy... gala festiwalowa została nieco okrojona oraz w większości przypadków odbieranie nagród nie niosło przesadnego okazywania radości. Do czasu, gdy na scenę wszedł Tadeusz Chmielewski, dziś 88-letni reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Odbierał nagrodę Platynowych Lwów, za całokształt dorobku artystycznego. I tu było widać nieskrywaną radość i ogromne poczucie humoru, którym zarażał publiczność oraz prowadzących galę, w tym aktora Tomasza Kota. Chmielewski zaczął od tego, że zapewne liczono, iż wywinie coś śmiesznego /np. upadnie/, gdy będzie zmierzał po odbiór nagrody, ale jednak do tego nie doszło. Następnie cofnął się do czasu swego dzieciństwa i do faktu, kiedy mając 10 lat usiłował uciec z domu... do Gdyni, bo miał ciągoty podróżnicze, więc stąd chciał realizować swe marynarskie marzenia. I "popłynął" w swych wspominkach oraz rozważaniach dalej, nie licząc się z czasem przeznaczonym na wystąpienia laureatów gali. Pewnie dlatego wysunięto Tomasza Kota, aby ten pomógł zakończyć przemowę oraz aby pomógł bezpiecznie odprowadzić sędziwego reżysera na miejsce. Jednak, gdy ten ujrzał Kota stwierdził: ale fajnie ktoś to wymyślił, miałem operację, a tu profesor Religa mnie dotyka. A potem zdiagnozował powierzenie odtworzenia postaci profesora, Tomaszowi Kotowi: najwyższy polski aktor, on w roli Religi? Ale, jak stwierdził, po piętnastu minutach filmu "Bogowie" przekonał się, że to był dobry wybór, bo miał wrażenie, że Kot to Religa. Kot był wzruszony, publiczność rozbawiona... a reżyser dał się poprowadzić "profesorowi Relidze" bezpiecznie na miejsce. Dla takich momentów warto oglądać gale.
Komentarze